26 listopada 2017

[163] Wycieczka na Suwalszczyznę – „Gałęziste”


Zastanawiające, że w całej tej wojnie pomiędzy ateistami a wierzącymi rozważa się tylko dwie możliwości – Bóg istnieje albo nie.
A co jeżeli jest trzecia…?



Suwalszczyzna to takie miejsce w Polsce, które często spychane jest na margines. Rzadko kiedy jeździ się tam na wakacje, często nie zdajemy sobie sprawy z tego, co tamte tereny mają do zaoferowania. A trochę mają. Niezwykłe krajobrazy, przepiękne jeziora, gęste lasy i niepowtarzalny klimat. Jest też legenda o Jaćwingach – bałtyjskim plemieniu, które niegdyś zamieszkiwało te ziemie.

Tomek i Karolina, Warszawiacy, postanawiają spędzić Wielkanoc na Suwalszczyźnie. Żadne z nich nie mówi o tym głośno, ale oboje wiedzą, że ten wyjazd to być albo nie być ich związku. Kiedy dojeżdżają do wsi, w której mieli spędzić te kilka dni, okazuje się, że właściciele domku o nich zapomnieli i wyjechali. Szybko organizują im nocleg w sąsiednich Białodębach. Tam rolę gospodyni pełni przepiękna Natalia, ich rówieśniczka, która mieszka z babcią. Tomkowi dziewczyna od razu przypada do gustu, musi więc toczyć ze sobą silną wewnętrzną walkę, aby wytrwać w postanowieniu niezdradzania już więcej Karoliny. Natalia kusi go jednak niczym sukkub… Poza tym wokół Tomka i Kary zaczynają się dziać bardzo dziwne rzeczy. Las zdaje się na nich czyhać…
Po bardzo udanym pierwszym spotkaniu z Arturem Urbanowiczem postanowiłam nie czekać zbyt długo i zabrać się za jego debiutancką powieść. O „Gałęzistym” słyszałam już wcześniej, pamiętam moment, w którym ta książka wychodziła, a jej recenzje pojawiały się na wielu blogach. Wówczas miałam co do niej mieszane uczucia, bo też takie były opinie o niej – jedne bardzo pozytywne, inne negatywne, a jeszcze inne plasowały się gdzieś po środku. I właśnie w tej trzeciej grupie umieściłabym siebie.

„Gałęziste” fabularnie bardzo mi się podobało. Ta książka ma w sobie niesamowity klimat, poczucie grozy i zbliżającego się niebezpieczeństwa jest w niej silne, czują to nie tylko bohaterowie, ale także czytelnik. Sam wątek Jaćwingów niezwykle mi się podobał – może dlatego, że wcześniej o tym plemieniu nie słyszałam. Bardzo mnie to zaciekawiło, bo też nie da się ukryć, że dużą zasługę w budowaniu nastroju ma właśnie ten legendarny lud, choć z początku trudno jest to wszystko zrozumieć. Autor jednak sprytnie odkrywa coraz to więcej kart, aż w końcu wszystko staje się jasne – przynajmniej dla czytelnika. Bo, trzeba przyznać, Urbanowicz nie oszczędza swoich bohaterów.

Tak jak materia krąży po całym wszechświecie, zmieniając po prostu swą formę, tak również zło nie znika, a jedynie wędruje. Czasami jednak skupia się, kumuluje w jednym miejscu. A wtedy nieszczęśnik, który na nie natrafi… No cóż, delikatnie mówiąc, ma pecha.

Mam jednak problem z tym, jak napisana jest ta książka, w szerokim rozumieniu. Przede wszystkim przez większą jej część, prócz momentów, nazwijmy to, nadnaturalnych, które przytrafiają się co jakiś czas Tomkowi i Karolinie, jest to tak naprawdę powieść obyczajowa. I to taka, w której dzieje się niewiele interesujących rzeczy. Rozumiem z jednej strony, że całość zasadza się na problemach w związku, jednak mam wrażenie, że opisów takiego codziennego życia było zbyt dużo. Jak już zauważyłam przy okazji „Grzesznika” (zob. Zło złem zwyciężaj), autor ma tendencję do zbytniego wchodzenia w szczegóły i nie inaczej jest w jego debiutanckiej książce – z tym, że tutaj miałam jeszcze silniejsze wrażenie zbędnej szczegółowości. Widziałabym tę książkę odchudzoną i nadal dobrą w odbiorze – czasem mniej znaczy więcej.

Ponadto miałam też spory problem ze stylem. Całość niestety mocno przypomina książkę z nurtu literatury młodzieżowej, a nastawiwszy się na thriller, a nawet powieść grozy, byłam tym zwyczajnie zawiedziona. Za dużo tu dialogów niewnoszących nic do fabuły, a przypominających infantylne przekomarzanki właśnie z młodzieżówek. Dopóki fabuła nie weszła w punkt kulminacyjny, mamy do czynienia ze zwykłą książką na temat związku, który para próbuje rozpaczliwie ratować, przez co dobre ⅔ powieści zwyczajnie mnie nudziło, pomimo że, jak wspomniałam, nastroju grozy tej książce nie brakuje. Miałam po prostu nadzieję na coś poważniejszego i to, czego oczekiwałam, dostałam już raczej pod koniec. Było jednak jeszcze coś, co irytowało mnie okropnie… Bo wyobraźcie sobie – Karolina jest raczej drobną dziewczyną, Tomek natomiast liczy metr dziewięćdziesiąt. Wspomnieć o tym raz, dwa, mimochodem – okej. Nie mam nic przeciwko, tak się kreuje postaci. Co innego jednak, gdy co jakiś czas autor pisze o drobnych rączkach Karoliny, o tym, że zaciska swoje malutkie piąstki (no błagam, czy to jest niemowlę?), że Tomek bierze w ramiona jej małe ciałko, ach, tak, właśnie, w swoje duże, silne ramiona, nie zapominajmy i o tym – a więc jest wielki, ogromny wręcz Tomek z dużymi dłońmi, szerokimi barami, silnymi ramionami, a schowana za jego ogromnymi plecami drobna, maluteńka Karolina, zaciskająca swoje drobniutkie dłonie w maluśkie piąstki. No… nie. Po prostu nie. Po pierwsze – Karolina to ponad dwudziestoletnia kobieta, a nie dwumiesięczne dziecko, a po drugie Tomek nie jest żadnym Hulkiem. To brzmi tak bardzo źle, że zaryzykowałabym stwierdzenie, że redakcja tej książki przebiegła bardzo pobieżnie i byle jak. Bo dobry redaktor, a nawet przeciętny, zauważyłby takie natręctwo. I zorientowałby się, jak głupio to brzmi.

Dla równowagi trzeba jednak wspomnieć o tym, że Artur Urbanowicz ma dryg do tworzenia wyrazistych postaci (abstrahując już od tego, że WYRAŹNIE widzimy, jak różnią się od siebie fizycznie). Co prawda nie powiedziałabym, że jako ludzi polubiłam Tomka i Karolinę, ale jako bohaterowie są naprawdę w porządku. Karolina jest typem chcącej zawsze dobrze dla innych ludzi, bardzo uprzejmej, dobrze wychowanej katoliczki, z kolei Tomek to nabuzowany testosteronem młody facet, który ceni sobie wygodę, głównie swoją, a do tego zdeklarowany ateista. Z ani jednym, ani drugim nie chciałabym mieć do czynienia w rzeczywistości i nie mam pojęcia, jak to się stało, że są razem, natomiast nie takie rzeczy już widziałam i jestem w stanie w to uwierzyć. Poza tym ponoć przeciwieństwa się przyciągają. Może jednak nie do końca ta zasada działa, skoro nasza urocza parka ratuje właśnie swój związek… Niemniej – kreacja tych dwóch postaci podobała mi się. Podobnie jest z innymi bohaterami, którzy odgrywają w „Gałęzistym” ważną rolę – jak na przykład Natalia, piękna, uwodzicielska diablica. Tak więc, autorze, wyraziste charaktery jak najbardziej, ale kontrastowanie i hiperbolizowanie, jeśli chodzi o wygląd, zdecydowanie nie.

Sądzę, że Urbanowicz ma niezły potencjał i to, na czym powinien się skupić, to szlifowanie warsztatu. Budowanie dobrej fabuły mu się udaje, kreacja bohaterów też jest na dobrej drodze, pozostaje tylko językowo wejść parę schodków wyżej. Na pewno będę śledzić jego twórczość i Wam też polecam, jeśli lubicie takie klimaty. „Gałęziste” co prawda nie straszy tak jak „Grzesznik”, mimo wszystko czuć tam tę nutkę grozy. Zważając też na to, że „Gałęziste” to debiut, a druga książka, „Grzesznik”, podobała mi się o wiele bardziej, można mieć spore nadzieje co do kolejnej powieści. 

Informacje o książce:
Autor: Artur Urbanowicz
Ilość stron: 462
Literatura: polska
Wydawnictwo: Novae Res
Moja ocena: 6/10
Wyzwania:

3 komentarze:

  1. Często sięgam po książki z takim klimatem. Fabuła również jest intrygująca, więc chętnie bym przeczytała tę pozycję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię książki takie nie do końca straszne, które mają w sobie klimat grozy i niepokoju, ale nie epatują nadmierną brutalnością i pierwotnym złem, sądzę więc, że książka mogłaby mi się spodobać, czaiłam się już na nią od pewnego czasu, ale po Twojej recenzji trochę zniechęciła mnie ta mocno rozbudowana warstwa obyczajowa :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń